sobota, 2 maja 2015

Nowa życiówka na 10 km :)

Pierwotnie imprezą numer jeden Majówki 2015 miał być I Transgraniczny Półmaraton w Gryfinie. Biegi testowe na jego trasie sprawiły jednak, że zmieniłem plany i w ostatniej chwili zapisałem się na Szczeciński Bieg Konstytucji 3 Maja. To był strzał w "10" :)

Historyczny Półmaraton na własnych śmieciach ze zrozumiałych powodów miał być głównym startem długiego weekendu. Biegu w Szczecinie, który zaplanowano na sobotę, 2. maja, a więc dzień przed gryfińską imprezą początkowo w ogóle nie brałem pod uwagę. Zmiana planów nastąpiła po opublikowaniu trasy biegu transgranicznego i jej przetestowaniu.

Dwa biegi treningowe pokazały, że o biciu życiówki na dystansie połówki mogę raczej zapomnieć. Na trasie znalazł się ostry podbieg w samym Mescherin, co w połączeniu ze stałymi podbiegami na trasie sprawia, że za Chiny nie da się utrzymać tempa wymaganego do złamania tego czy tamtego ;) W takiej sytuacji, chcą się sprawdzić przed czekającym mnie już 16. maja Maratonie w Kliniskach postanowiłem polecieć dyszkę na atestowanej trasie w Szczecinie.

Na dwa starty w ciągu dwóch dni nikt z mojej załogi się nie zdecydował więc na zawody pojechałem sam. Tym razem wszystko miało mieć ręce i nogi z porządną rozgrzewką na czele. Tę rozpocząłem 30 min. przed startem. Kółeczko wokół Jasnych Błoni, kilka przyspieszeń, rozciąganie i na koniec 3-4 sprinty. Praktycznie do samego startu byłem w ruchu.


Na starcie ustawiłem się w miarę wysoko, bo z doświadczenia już wiem, że nie jeden ze słabszym czasem pcha się na czoło, by później padać po 300-400 m i blokując innych. Nie inaczej było i tym razem... Próby obiegania takich gości zawsze podnoszą mi ciśnienie ;)





Na trasie próbowałem trzymać wysokie tempo, choć nie było łatwo. Dwa podbiegi na trasie, duże fragmenty z kostką brukową i momentami przeciwny wiatr sprawił, że na tych właśnie odcinkach tempo spadało. Sprawy nie ułatwiał także brak ekipy, która by leciała na podobny czas. Krótko: nie było się za kim schować przy wietrze, nie miał kto mnie pociągnąć - od początku do końca cała robota spoczywała na mnie.

Wypadając po raz ostatni na Jasne Błonia byłem już wypompowany. Wiedziałem, że życiówka będzie, a tylko od każdego mocniejszego ruchu ramionami i nogami właśnie teraz zależeć będzie ile urwę z poprzedniej.

Finisz był iście sprinterski, a to dzięki spikerowi - Jarkowi Marendziakowi - który, zarzucił tekstem o zbliżającej się grupie (czyli m.in. o mnie), która ma jeszcze szansę złamać 41 min.

Meta, medal, rzut oka na zegarek i jest! Ostatnie historie z Garminem jeszcze nie pozwalały się do końca cieszyć z życiówki, ale po komunikacie z biegu wszytko było już jasne: 40:27! :)